Nie wiem czemu, ale zawsze bieganie kojarzyło mi się zamiennie-
- albo z dążeniem do swego za wszelką cenę, po trupach- po prostu z wyścigiem szczurów- w którym nigdy nie chciałam brać udziału,
- albo z ucieczką od wszystkiego: problemów, zmartwień, świata w ogóle- tak jakbyś się bał cokolwiek zmienić, mimo że Ci źle - boisz się podjąć ryzyko w obawie, że może być gorzej - i w konsekwencji pogrążasz się w marazmie i niewygodnej sytuacji...
Dwie skrajności i żadna nie jest dobrym wyjściem.
Nagle od tygodnia (kumpel namówił mnie na bieganie) znalazłam inne
TROFEUM- prawdziwy złoty środek.
Prawda jest taka, że te dwa (ww.)czynniki są idealnie wyważone.
Gdy zaczynasz bieg- masz wszystko gdzieś, uciekasz- liczy się tylko to gdzie postawić następny krok
Potem biegniesz, biegniesz coraz szybciej i szybciej- to w głowie kotłują się pomysły jak z takiej czy innej opresji wyjść- emocje Cię rozpierają- a mimo to najważniejsze się wydaje to jak nie wypaść z ustalonego rytmu
a gdy już nie masz tchu i jesteś zmuszony zwolnić- odkrywasz, że możesz jeszcze choć mały kawałek, choć wolno- przemierzyć- już z uczuciem lekkości.
Twoje TROFEUM?- zapewne już znalazłeś rozwiązanie- a jeśli nie- to albo wiesz gdzie go szukać albo przynajmniej zdałeś sobie właśnie sprawę że potrafisz "biec dalej niż możesz"(jakby powiedział poeta) zdziałać więcej niż myślałeś.
A może to tylko endorfiny?
nie wiem
Ważne że się sprawdza ;P
środa, 5 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)