wtorek, 17 stycznia 2012

...i zapomnij, że jesteś...


" I zapomnij, że jesteś, gdy mówisz, że kochasz"
(ks. Jan Twardowski)

Cytatem, tym który lubię, zacznę swoje dzisiejsze krótkie rozważania (S.E.S.J.A. i inne nieSZCZĘŚCIA)...

Nie, nie będzie to cukierkowy, słitaśny tekst o tym, że on ją kocha o ona jego....
A wręcz przeciwnie...
Zdarza się, często że pary zrywają (ostatnio wciąż tylko słyszę: tu kryzys, tam się rozeszli...), mimo że z zewnątrz wyglądało, że jest OK...,
mimo że któraś ze stron nadal chciałaby tworzyć JEDNOŚĆ (ba! są przekonane o tym, że to ta Jedyna/ ten Jedyny)...
Dać pozwolić odejść tej Ukochanej Osobie?
Jak to zrobić, gdy całym sobą chcesz z nią być?
I za nic w świecie, nie wyobrażasz sobie już Świata, życia bez Niej?
Zdaje się, że dzięki Niej i dla Niej oddychasz...
I co? Tak nagle masz niby przestać?
Trudna - prawie wręcz niewykonalna- sytuacja....
Ale... zapomnij, że jesteś, gdy mówisz...(ja bym dodała tu jeszcze słowo- skoro twierdzisz : bo życie uczy, że nie koniecznie te słowa wypowiada się na głos)...

Dla mnie w takiej sytuacji należy pozwolić odejść (i uwierzcie wiem co mówię),
wiem jest to cholernie trudne...
choć z drugiej strony...
Skoro niby "kochasz", to życzysz szczęścia, 
a skoro Druga (jeszcze) Połówka twierdzi, że tylko ten Obcy Ktoś jej to umożliwi...
Nie można stać jej na przeszkodzie...
Twoje szczęście, nadzieje czy są aż takie ważne?

Odejść i zapomnieć?
Powiesz: to niemożliwe
Tu, się z Tobą zgodzę....
Stwierdzisz: ale w tej sytuacji to zrywam w całości kontakt (bo nie dam inaczej rady)
Odpowiem: chcesz, żeby czuła się winna bardziej niż to konieczne?
Dam Ci radę: trwaj przy niej, jako dobry kumpel, tak żeby wiedziała...