poniedziałek, 19 lipca 2010

...a może by tak...?

Kilka dni temu odbyła się w miarę spontaniczna podróż do Wrocławia. Nasze wielkie plany uległy pomniejszeniu z powodu na panującą gorączkę...Natryskowe zoo już nie zadowalało, a skoro widzieliśmy wesoło chlupiące się foczki to decyzja została podjęta w trymiga...
- Aqua!!- krzyknęliśmy jednocześnie.
No i pojechaliśmy...
Basen...pływanie...pogaduchy...słowem jak zwykle w takich sytuacjach
Jednak tą sytuację zmieniły zjeżdżalnie...
Wpuścić taką jak ja na taki obiekt...
Troszkę nieodpowiedzialnie...
Nie no w sumie bez przesady ;P
Strój mi ani razu nie zleciał.
 Za to mina Pana, który pod wieczór pytał się co chwila: Monia śpisz?, jak pierwszy raz wchodziłam  na "żółtą" ślizgawkę była super...szkoda że nie miałam aparatu...chyba pierwszy raz był uczestnikiem tego, jak "robię siarę".
Dla niewtajemniczonych. Akurat ten ślizg zalicza się do b. szybkich, siup i jesteś już na dole ;P  musi tam być jakieś przeciążenie bo zapiera dech w piersiach... Pobiłam rekord ilości wejść kobiet na tej zjeżdżalni (dot.mojej ekipy)- bo ja wariatka nieraz jestem (ale to tak na marginesie). Pierwszy raz stoję przed wejściem. Chłopaki gadają nad uchem jak tam szybko i w ogóle...zaczynam się zastanawiać czy aby dobrze robię...za chwilę mam wejść...niedługo zapali się zielone światełko....
Hymmm a może by tak?? poschizować? w końcu drugi raz tak szybko tu nie będę...
Za kilka sekund będę miała zieloną falę...
Raz się żyje...
-Adam!!- rzucam się mu na szyję i widzę piękne zdziwienie...- Jak tego nie przeżyję to zadzwoń do mojej mamy!! Ale nie mów jej że wchodziłam tu na własne ryzyko...kom  jest w depozycie...-jedną nogą już jestem za barierką...- A i nie płaczcie za mną!!- po czym rzucam się w przepaść ;P
Nawet nie pamiętam, czy obok był wtedy ratownik...jeżeli był to ciekawe co sobie pomyślał....
Zabrał to na poważnie? czy wiedział że to dżołk?? W sumie nieważne. Najlepsza była ta mina...

I to że znów zrobiłam coś nieszablonowego :P

piątek, 9 lipca 2010

Zapach...no właśnie czego??

Dziś dzień z gatunku: Kobieto zajmij się czymś, bo zwariujesz! Żeby znów nie męczyły myśli, że jesteś zarazem: za bardzo... i nie dość...Więc domek sprzątałam, ogródek ogarnęłam, róże podpięłam i się pokłułam (cóż kolce)...
Niechętnie wyszłam późnym wieczorem podlać wszelkie roślinki...komary znów miały ze mnie ucztę...ja nie wiem co je tak przyciąga? Stałam się więc honorowym dawcą krwi, która niestety na nic się nie przyda...Już miałam spisać dzień na straty wtem poczułam pewien zapach...
Pomyślałam: może ta kora pośród tui?, minęłam tuje...zapewne róże! - minęłam, a to pewnie zroszony rozgrzany kawałek betonu...a może trawa? wszelkie propozycje mi się wyczerpały jak byłam tam, gdzie jest tylko trawa...świeżość ok!- ale skąd ten słodki posmak?? Przeleciało przez myśli (gdy przypadkowo siebie oblałam troszeczkę), że to może ja, mój zapach?- wiem absurdalne. Ale mimo wszystko chciałam tak pozostać, czuć to cały czas. Nigdy chyba tak długo nie podlewałam...a potem po prostu chwilę stałam, tak po prostu wczuwając się w tą "ciszę"...

wtorek, 6 lipca 2010

Mały Dżentelmen, "kleptomanka" i Pani Hilary

Wczoraj był udany dzień, a wieczór to już w ogóle :D
Niezwykłość zaczęła się coś chwilkę przed 19.00. Wychodziłam na spotkanie, gdy zobaczył mnie 3-letni synek kuzyna:
-Ciociaa?? A gdzie idziesz?
-Na spotkanie Franuś...
-A z kim?
- Z koleżanką
-Aha...- zrobił smutną minkę, jako że się spieszyłam to szłam od razu a nie jak zazwyczaj rozmawiałam z nim chwilę...Przeszłam już ulicę i słyszę:
- Ciocia!!!- odwróciłam się a Młody przesyła mi buziaczki po czym macha czule...Jak teraz jest taki słodki, to ja się boję jak potem będzie działał na kobiety...
Wyglądał tak, jakby chciał powiedzieć coś, co zapewne powiedziałby ktoś od niego nieco starszy:
- Ciocia? A dlaczego spotykasz się tylko z koleżanką?? Tak ślicznie wyglądasz...
A może tylko tak mi się wydaje?? Może by tak nie powiedział...
W każdym bądź razie byłam ubrana w biała bluzeczkę na naramkach, która ładnie odbijała od mojej ostatniej opalenizny i ciemną spódniczkę (jak przeważnie w moim wydaniu taką rozkloszowaną) no i ubrałam się jeszcze w Uśmiech...^^

Spotkanie było b. miłe, radosne (no może przez chwilę niepotrzebnie wróciły wspomnienia ale i tak dobrze;).
Najzabawniejszy okazał się powrót- odprowadzenie znajomej do domku, potem samotny mały spacer ulicami i odkrycie nowości na ogrodach sąsiadów z towarzyszącym mi syndromem niespokojnych rączek: tu czegoś dotknąć, tam podbiec, poskakać i pokręcić się wokół własnej osi...
Wróciłam do domku i szukam komórki...., gdzie ja to ją położyłam? Przetrząsnęłam cały dom w poszukiwaniach, po czym stwierdziłam, że to nie ma sensu...Nadeszło olśnienie: Zadzwonię to usłyszę....Dzwonię...nic nie słyszę...yyy no to chyba pomyliłam nr...Normalnie jak jakiś Hilary! Szuka- nie może znaleźć...nie pamięta numeru...W końcu myślę sobie: O tej godzinie już nic nie wymyślę, najwyżej jak rano nie znajdę to zadzwonię do Marty i ona może ogarnie moje roztargnienie...Zasypiałam w duchu się z siebie śmiejąc i myśląc jakie to jest życie...chwilka bez komórki i człowiek od razu czuje się jak bez ręki.
Budzę się rano, oglądam jeszcze raz mój pokój i wtem rozdzwania się tel domowy:
-Moniś? Tu Marta wiesz ja Cię strasznie przepraszam, ale okazało się że jestem kleptomanką...Mam Twoją komórkę, chciałam już wczoraj dzwonić ale nie pamiętałam nr domowego...;D
Ps. Ja to zawsze coś wykombinuję- ale tak to jest pierwsze spotkanie od Grudnia(?) to można być lekko roztargnionym