piątek, 9 lipca 2010

Zapach...no właśnie czego??

Dziś dzień z gatunku: Kobieto zajmij się czymś, bo zwariujesz! Żeby znów nie męczyły myśli, że jesteś zarazem: za bardzo... i nie dość...Więc domek sprzątałam, ogródek ogarnęłam, róże podpięłam i się pokłułam (cóż kolce)...
Niechętnie wyszłam późnym wieczorem podlać wszelkie roślinki...komary znów miały ze mnie ucztę...ja nie wiem co je tak przyciąga? Stałam się więc honorowym dawcą krwi, która niestety na nic się nie przyda...Już miałam spisać dzień na straty wtem poczułam pewien zapach...
Pomyślałam: może ta kora pośród tui?, minęłam tuje...zapewne róże! - minęłam, a to pewnie zroszony rozgrzany kawałek betonu...a może trawa? wszelkie propozycje mi się wyczerpały jak byłam tam, gdzie jest tylko trawa...świeżość ok!- ale skąd ten słodki posmak?? Przeleciało przez myśli (gdy przypadkowo siebie oblałam troszeczkę), że to może ja, mój zapach?- wiem absurdalne. Ale mimo wszystko chciałam tak pozostać, czuć to cały czas. Nigdy chyba tak długo nie podlewałam...a potem po prostu chwilę stałam, tak po prostu wczuwając się w tą "ciszę"...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz