Walentynki...
To nie wystawne kolacje,
wielkie prezenty,
olbrzymie koncerty
czy Spa we dwoje...
To nie cukierkowe karteczki,
migające serduszka,
latające baloniki,
różane (czy też różowe) kadzidełka,
czerwone serwetki
i naręcza kwiatów...
To pomoc przy wejściu do tramwaju,
To wzajemne trzymanie swoich dłoni,
To opiekuńcze spojrzenie, wyrażające więcej niż milion słów,
To najzwyklejsza obecność i czułość,
To blask w oczach wciąż ten sam,
pomimo upływu lat,
widoczny gołym okiem dla każdego obserwatora od razu...
(bo ile niby trwa przejazd 2-3 przystanków?)
W podziękowaniu Starszej Parze z linii nr 9...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Mona, to miłość, nie walentynki, nie myl pojęć
OdpowiedzUsuńTylko ja wcale nie mylę...
OdpowiedzUsuńDla mnie tylko w 2 przypadku Walentynki mają sens...
i nie potrzebują na to specjalnego święta...
Jednakże walentynki, jako święto bardziej skupiają się na tym pierwszym... A przynajmniej z moich obserwacji
OdpowiedzUsuń